Zadzwonię i powiem, że wszystko będzie dobrze, że świat się w nas rozgości, a my, kochana, w nim, że wiosna za wiosną będzie ciągnąć ku wiośnie, a los parszywy to tylko niemy, miły mim. I że już nigdy nie trzeba będzie się odwadniać łzami, szlochami czy zmrożoną wódką, nawzajem sobie niczego udowadniać, być samemu jak palec, pod czarnej nocy budką. I wszystko się uda. I wszystko się piersi. I wszystko się oczy. I wszystko się brzuch. A jak się nie uda, i tak będziemy pierwsi, którzy z tego wyjdą przez ścianę jak duch. Zadzwonię i powiem, co to niby są za lata. Leniwa sześćdziesiątka dzielona na pół. I tak dla świata to tylko pożółkła errata. My mamy wino, ciała i stół. I będą nam grać wszystkie komety. I będą nam świecić wszystkie świetliki. Sami sobie rozdamy nocne parytety i utajnimy na zawsze wyniki. I wszystko się uda. I wszystko się piersi. I wszystko się oczy. I wszystko się brzuch. A jak się nie uda, i tak będziemy pierwsi, którzy z tego wyjdą przez ścianę jak duch. Taperem nam będzie każdy próg, mała. Tak nam dopomóż głód ciała. Zadzwonię i powiem: narwijmy badyli, tam za torami, gdzie gubi się wiatr. Nie ma nigdzie żadnych innych antyli. Za skupem złomu jabłkowy jest sad a w nim rośnie drzewo cichego i wolnego. Zerwiesz i podasz antonówkę bladą mi. I położymy się za porzuconą ładą. Z działek pracowniczych zaszczekają psy. I wszystko się uda. I wszystko się piersi. I wszystko się oczy. I wszystko się brzuch. A jak się nie uda, i tak będziemy pierwsi, którzy z tego wyjdą przez ścianę jak duch.