Ufałeś: na niebo jak na strunę miękko złożysz dłoń Muzykę podasz ustom, utoczysz dotknięciem Łukiem wiersza wysokie księżycowe tło Wprowadzisz w bezmiar dolin – Modlitwę nocnych cieni rozwiesisz jak więcierz Na słodkich oczach dziewann i szumach topolich Myślałeś: będzie prościej A tu słowa, śpiewne słowa trzeba zamieniać By godziły jak oszczep Ufałeś: trzepot ptaków rozsiejesz ziarnisty Rozległą piersią ujmiesz horyzonty, w których świat Pływa mały jak z dzieciństwa okręcik Wtedy – Rozwiodły się nad miastem ornamenty łun Na złotych kolcach wieżyc i bełkocie Wisły Muzyka – lecz nie nieba – krążyła jak sen Dziś wiesz: To skowyt strzałów na brukach się wił Otaczał, chodził wokół jak zbłąkany zwierz Myślałeś: będzie prościej A tu słowa, śpiewne słowa trzeba zamieniać By godziły jak oszczep Nie wiedziałeś, że dłoń, którą uczyłeś śpiewać Potrafi nienawidzić i pięścią grubieć pełną Gniewu unosić żagiew – Ufałeś. Nie ukoił twoich ust śpiew drzewa I oczu blask nie zajął pod kopułą hełmu I serca nie nasycił krzyk wbity na bagnet Myślałeś: będzie prościej A tu słowa, śpiewne słowa trzeba zamieniać By godziły jak oszczep Myślałeś: będzie prościej A tu słowa, śpiewne słowa trzeba zamieniać By godziły jak oszczep