Joł, Bejływemyszon, walka trwa, aha Czasem męczą mnie koszmary tej pijanej przeszłości Fragmenty szlaków bez świadomości Te lepkie meliny, zatęchłe łóżka Ciepła wódka, każda zarzygana pobudka Wczorajszy dym, cudze ciuchy Poranki w rytmie Hardcore Disco Szczeniackiej buty popisy Litry, kto to policzy Widzę to dziś gdy za ścianą ktoś krzyczy Gorąca krew, zimne poty na czole Stojąc na wietrze czekałem na fale Na stole zwinięte bilety kolejowe Zimny deszcz z czarnej chmury gdzieś na trasie nad ranem Bezdomność, bez tożsamości wygnanie Bez opcji powrotu, bo nie ma dokąd Żal mi cię gnoju jeśli idziesz tym szlakiem Bo żal mi mnie z wtedy ale wiem, że dasz radę ♪ Nie słyszałem nic po za krzykiem sumienia Ludzie obok, mniej widoczni od cienia Byłem sam, ja i flacha w świetle lamp miasta Chociaż często tłum mnie jak bluszcz obrastał Słowa jak trujące drzazgi bolesne Pod skórą jeden wielki krwiak Obelgę i zarzut znajdowałem w każdym zdaniu Tonąc gardząc dobrą radą, czy pomocną dłonią Przed sobą się nie da uciec, ciężko się obrócić I dumnie spojrzeć przeszłości w oczy paskudne Przyznać jej rację, bo jej się nie da odrzucić Moja wina, krzywda bliskich, to ja byłem durniem Tyle lat gorzej niż zmarnowanych Własnej szkody obracanej przeciwko innym Przypominam sobie smak bagna Aby mieć wiarę że nigdy więcej się nim nie zachłysnę ♪ Te wspomnienia kończy te samo pytanie Jak ja mogłem, jak ja mogłem? To pytanie nową puentę ma odkąd wstałem Jak ja mogłem dzieciaku to Ty możesz też