Wyrzucony na płaszczyznę porośniętą domami i ludźmi Na której znów mniej dzisiaj do podziału I trudniej dosięgnąć chleb krótką ręką. Wyeksmitowany na wierzch ten skorupy Na której chamstwo opuściło swoje enklawy I rozlewa się wokoło jak powódź. Wyrzucony na obszar na którym człowiek bezkarnie Może uderzyć człowieka A słowo posiada tyle znaczeń ile ust je wypowiada. Chamstwo, chamstwo, rozlewa się wokoło jak powódź. Przesuwany z miejca na miejsce łamany kołem najnowszej historii I na powrót dla niej składany. Chamstwo, chamstwo, rozlewa się wokoło jak powódź. Rozpoczynam moje oczekiwanie Na czarny śnieg nocy Który przykryje wrzody na ciele planety Chorej na toczący niby rak Jej faunę i florę mózg człowieka. Chamstwo, chamstwo, rozlewa się wokoło jak powódź. Jednak pomiędzy dniem i nocą a może nocem i dniem Jest szczelina, przez którą można sie wydostać.