W tej kamienicy, w której syn mój razem ze mną żył Drewniane schody, brudne ściany, kibla biel Mieszkał przez ścianę jakiś podejrzany dla mnie typ No, ale ja byłem w AK – a on w AL Na schodach mijaliśmy się nie mówiąc sobie nic Dopóki noża w brzuch nie wsadzi – wszystko gra! Choć wszystko nas dzieliło – łączył nienawistny fryc No, ale tamten był w AL – a ja w AK Spotkania nielegalne tam za ścianą raz po raz A ja nic na to nie poradzę, choć w łeb strzel! Bo przecież Niemca nie nasadzę na sowiecki zjazd Nawet jeżeli ja w AK, a on w AL! W tym czasie syn mój, Józef, znikał z domu dzień z dniem A od nieszczęścia strzegłem go, Bóg prawdę zna! Wtem widzę: stoi w drzwiach sąsiada z rozpalonym łbem Choć tamten przecież był w AL – a ja w AK Zerżnąłem pasem syna, miał już siedemnaście lat Najlepszy wiek, żeby najgłupszy wybrać cel – Chcesz walczyć – walcz! Ale jak Polak, nie jak kat! Przecież twój ojciec jest w AK – a on w AL! Syn spojrzał na mnie i powiada, że chce Niemca bić I że Polaka powołanie dobrze zna A w czyim spełni je imieniu – nie robi mu nic Że był w AL – więc może też być i w AK A czas się zbliżał, każdy czuł, że już nam ziemia drży I okna domów cięły świat jak okna cel! Tamci do lasu szli, a na ulice szliśmy my Bo my w AK – a oni byli wszak w AL! No i się stało, co się stało, co się miało stać I syn mój zginął – ciężko rzec – pierwszego dnia Nie trzeba było mi chłopaka do Powstania brać No, ale nie był już w AL – już był w AK Ktoś powie – nie on jeden! Tak, lecz dla mnie właśnie on! Nieszczęścia jakoś sprawiedliwiej, Boże – dziel! Byleby żył! Za wcześnie Twój ogląda Panie tron! Byleby żył! Niechby już sobie był w AL!