Nie zmienię skóry jak Quebo Choćby na głowę waliło się niebo Sam nie wiem skąd mam moc By stawić czoła jebanym problemom Miałem życiowe credo Wielkie słowa pisane kredą Coś nie tak z moją algebrą Bo znów biorę jaranie w kredo Zamknąłem się w sobie na amen I czuję, że kamień mi wisi u szyi Kurwa jak ja się rozczarowałem Gdy chciałem powiedzieć ci prawdę jak Orwell Ty mi ubrałeś czapkę z folijki Śmiałeś się ze mnie przy browarze z ziomkiem Wolę milczeć, milczeć Niż mówić cokolwiek Jebane piętno, ciągle walczę z jebaną presją Wiesz o mnie tyle, ile mówiłem o sobie byłym kolegom Wiesz o mnie tyle, ile oddałem siebie pisanym wierszom Tym moim poezjom, tym pisanym wierszom Me serce bije na blokach Jak nie kochać starych podwórek Tam mogłem się zakochać Na dobre zaufać muzie Jej umiem powiedzieć co czuję Bez niej chyba czułem, że umrę Podjąłem trudne decyzje Nie sądziłem, że kiedyś tu wrócę Ciągle nawijam dla polskiej faveli Choć wiele tam łez, tak wiele energii Tyle tam piękna w obliczu biedy Wystarczy nadzieja aby móc uwierzyć Dziękuje Bogu, że mogłem to przeżyć Proszę nic nie mów, to było pisane Nawet jak jutro bym się nie zbudził Każda minuta tutaj była darem Czemu tak ciężko żyć w tym świecie? Co delikatność co dzień zabija Kiedyś wierzyłem, że może go zmienię Gdzie ta utopia jak Atlantyda Palona boska roślina Znowu przenosi mnie w inny wymiar Z paroma trzymam, Kali nie boss, ej Codziennie uczę się szanować przyjaźń Myślałem, że to co Ci dałem Będzie na zawsze jak balsam dla duszy Masz mnie ziomek kolejny kawałek Kwiaty zwiędną i nikt się nie wzruszy Z czasem wszystko się kruszy Na dobre znika, na amen Był po między nami Kali Czy zostanie po mnie pamięć? Ja znam te smutne melodie One ciągle grają mi w głowie Nic nie zrobię, czasu nie cofnę Wyszło źle, ale chciałem dobrze Znów zakładam czarne na pogrzeb Niech ziemia lekką będzie im, ojcze Daj mi Boże czasu bym zdążył Powiedzieć wszystko nim skończę