Skończ pierdolić ile ci weszło na konto Błogosławieni cisi, bo na własność posiądą, o Byłem na dnie, strącony do czeluści A nie miałem poczucia, żeby Bóg mnie opuścił Jesteś pusty, a nawijasz o hajsie To masz tu tysiaka i w końcu wypchaj się, ej Tu nad ludźmi czuwa Św. Dyzma I nawet jak ich złapią, to żaden się nie przyzna Bywałem dumny, ale nigdy nie próżny Wolałbym iść ukraść, niż żyć tu z jałmużny Codziennie staram się być lepszy niż przedtem Szkoda, że te suki nie grzeszą intelektem (cóż) Nie wiem czy trafię do nieba jak mój patron Na koncie kilka grzechów, kurwa było warto Chuj mnie Twój kajdan i to ile kosztuje Dalej chodzę w łańcuszku co dostałem na Komunię Módl się za nami Módl się za nami Módl się za nami Módl się za nami! Boże! Proszę, daj mi moją godność podnieść A kiedy przyjdzie czas pozwól im Niech zapomną o mnie Nie odpuszczaj moich win Wiem, że musiałem to zrobić Nie odpuszczaj agonii ♪ Na tym cmentarzu obudziłem się raz w grobie O śmierci nie mam pojęcia, pająków się już nie boję To wersy, każdy po przejściach; reminiscencje faustowskie Niestraszne są bramy piekła, a przyjście na własny pogrzeb Jestem swych obaw barłogiem, znalazłem drogę przez pamięć I nie wiem, co będzie potem Wiem, że już kiedyś istniałem Wzdłuż hipokampu pochodnie zapłoną ogniem jaskrawym Gdy przyznam przed Bogiem, czego nie umiem przed sobą samym Niemal przez fobie te utknąłem w bagnie Gdy każdy mój moment był dla mnie ostatnim Pierwiastki duchowe jak powiedział Asnyk pojąłem Bo zdechłbym jak pies (jak u Kafki) Znad przepaści zawsze się dobrze mierzy długość drogi Byłem sam w tym, a wokół mnie były chodzące kropki Puste znaczki ze zdekonstruowanych filozofii Białe kartki, na których sam się próbowałem odbić (Odbić, odbić, odbić) Boże! Proszę, daj mi moją godność podnieść A kiedy przyjdzie czas pozwól im Niech zapomną o mnie Nie odpuszczaj moich win Wiem, że musiałem to zrobić Nie odpuszczaj agonii