Idę przez miasto pełne snu Spokojnie śpi pod ciepłą pościelą I ktoś się śmiał, a ktoś usnął znów Jakby na zawsze żegnał się już z nadzieją Myślę o tym, chociaż obcy to problem Bo moja filozofia mówi by wygrać I tak na serio to nie pióro, a rewolwer I powinienem częściej z niego korzystać Oczy pełne łez... To wiatr, nie emocje, myśli ciągną nad Wisłę Uciec gdzieś, co sił w nogach pryskać Chociaż dusza na tym nigdy nie zyska Dziwna mgła nagle spadła na bruki Chmury jakby wzięły miasto w objęcia Z bramy słyszę klarnet i harmonię Magia co realność pozostawiła w częściach Patrzyłem na to już wielokrotnie Losy ludzkie wygrawerowane w bruku Ścieżki tych, co wiodą życia samotnie Płyną tratwą, meduzy w oceanie smutku W dniach widzą tylko upływ udręki Myślą, kiedy do cholery przyjdzie ten koniec Zbyt słabi, by swój los wziąć do ręki Nieobecni, więc kiedy laur wieńczy skronie Oczy pełne strachu... Decyzje ważą wiele, rozumiem wszystko Bo byłem w ich miejscu, też stałem na dachu I ból wydawał się ważniejszy niż przyszłość Miasto spało snem sprawiedliwych Wsiadłem na chmurę, poczułem spokój I chciałem już wyć, bo byłem szczęśliwy Myślałem jak duszę ocalić od mroku Powoli spada kurtyna nocy Nieuchronnie poranek się zjawia Z całą swoją mocą, brutalną pozą Nachalną siłą będzie chciał mnie naprawiać Chyba wolałbym pójść spać już I wstać, kiedy niebo pomaluje w pomarańcz Ten wielki konstruktor, co dał iskrę mózgom I wolność, która chyba gdzieś się zapodziała Nadzieja ma dziś potomstwo z głupców Miłość można kupić na kredyt jak wszystko I będzie tego więcej Bo studnią bez dna są dziś nasze potrzeby Miasto pobitych dusz odżywa Powoli rusza w swój chocholi taniec I uczy jak pośród nędzy wygrywać By przed następnym świtem zerwać kaganiec