Tam u kresu widnokręgu Coś się czerni jako żywo. Niby miasto bezimienne Co płonęło jak łuczywo. Czarne mury i czarne baszty, Lecznic swędu czuć pożogi. Jeśliś ciekaw, co takiego, Wnijdź, wędrowcze, w jego progi. A spostrzeżesz, że nie popiół Tak poczernił to miasto, ale że czarnym suknem jest przykryte Wszystko, grubym na trzy cale. Dżuma spadła na to miasto Tako jako lis na kunę I sen wieczny roznosiła Jak najlepszy podarunek. I król, co trzy córki stracił I na czwartą się nie zgodził, Kazał miasto suknem obić I przeczekać tysiąc godzin. Czeka każdy w czerń odziany, Lecz nie wie nikt, Nawet monarcha stary, Ile trzeba czekać jeszcze, Bo pod suknem są też zegary. Ministrowie, astronomowie, Co liczyli, jak czas płynął, Siedzą, milczą, siedzą, milczą I czekają pod tkaniną. I królewna też pod suknem W ciszy swą urodę traci, A i dżuma nieopodal Czeka na swe lepsze czasy.