Laską zataczam kręgi na drodze Dłonią niepewną w ciemności błądzę Dokąd krok mój zmierza Dokąd wiatr okrzyk niesie Eli, lama sabachthani Po omacku wdycham kurze Po omacku zrywam jabłka Które mi śliną kwaśną gardła moszcząc Spać nie dają nocą A świat tuż na odległość ręki Słyszę padają krople Czuję zapach Czesanej wiatrem trawy Ja jeden mały w strefie cienia Nie w stanie by cokolwiek zmienić Sen mi został Niechaj więc sen krzyczy Eli, lama sabachthani Moje dłonie zwyczajne Duże i ciepłe Kryję w nich przed wiatrem Przed chłodem i ciemnem słowo Znalazlem je w bukowej dziupli Gdy ostatnie soki słońca z drzew Parowały złotą kulą Zmierzchało już I moje czekanie z tą chwilą Znalazło ścieżkę na bezdrożu Czy wiem jaki byłem Wypełnił się mej duszy orzech Nowym Ja jeden mały w strefie cienia Nie w stanie by cokolwiek zmienić Sen mi został Niechaj więc sen krzyczy Eli, lama sabachthani I woła mnie bukowina żywicznym zapachem domu I w ręku ją trzymam i czuję ją w sobie Wierząc w bukowy święty ogień Wiem żem już celu jak nieba bliski ziemi Eli, lama sabachthani Tlić poczynają się zielenie jesień tuż tuż, rudzieją rżyska I mocniej bije serce bukowiny w moich dłoniach I czegóż pragnąć więcej Pieśń zakończona Ja jeden mały w strefie cienia Nie w stanie by cokolwiek zmienić Sen mi został Niechaj więc sen krzyczy Eli, lama sabachthani Niech wykrzyczy niech wyśpiewa to co się wyśniło we mnie Lasy strzępiaste, góry czarne niebo tupiące niczym kastet Kraj zawieszony ponad czasem wymiarów pozbawiony czterech Kto mnie zawiedzie, zaprowadzi Gdzie sen Jak słowo Ciałem się stanie