Wypełza ze ścian ciemnych zazdrość gdzieś ukryta Wsącza się w rozmowy owija kłamstwem oczy Z szarości strachu utkany podchodzi wieczorem pod okno Ja lęk przed samotnością, jak lęk przed niewiadomą Narasta, narasta jak lawina jak głucho po moście się toczy Narasta, narasta i ma twoje oczy Skulona, zziębnięta kurczę się w sobie Powoli z rozmysłem zapomnę o tobie O tobie A niebo ciemno czerwone Nachyli się płachtą nade mną A niebo żółto-zielone Nie da zapomnieć na pewno I tylko czyjeś szepty Czyjeś obce spojrzenie I nie potrafię ukryć Mojego przerażenia Odchodzisz ciągle i znikasz za widnokręgiem czasu Każesz czekać na siebie cierpliwie, bezustannie I chociaż czasem wracasz, jak gdyby nic się nie stało Jak żeglarz ziemi spragniony, jak żeglarz wędrówką znużony To jednak Narasta, narasta jak lawina głucho po moście się toczy Narasta, narasta i ma twoje oczy Skulona, zziębnięta kurczę się w sobie Powoli z rozmysłem zapomnę o tobie