Dawno temu w mieście, co z Poręby słynie, Tato mój załatwił wczasy zmęczonej rodzinie. No i właśnie tego lata oczka moje młode, Pierwszy raz zobaczyć miały tę ogromną wodę. Siedzę sobie ze szpadelkiem, babki z piasku kroję, Pytam: "Czyje jesteś morze?" A ono mówi: "Twoje mały, twoje!" My jesteśmy łajbą, wy jesteście falą. Łajby lubią, kiedy fale im o burty walą. Łajby to się każdej fali kołysaniem chwalą. A więc my jesteśmy taką łajbą, a wy bądźcie falą. Gdy z Bornholmu szliśmy, prawie dziewięć wiało. Jakieś ptaszę pazurami obiad ze mnie rwało. Powiedziałem, że się nie dam i dzielnie walczyłem. Lecz na koniec z sił opadłem i obiad puściłem. I wkurzony albo gorzej na fordeku stoję, Pytam: "Czyje jesteś morze?" A ono mówi: "Twoje bracie, twoje!" My jesteśmy łajbą, wy jesteście falą. Łajby lubią, kiedy fale im o burty walą. Łajby to się każdej fali kołysaniem chwalą. A więc my jesteśmy taką łajbą, a wy bądźcie falą. Kiedyś z domu starców zrobią mi wycieczkę, Bym w gorącym, mokrym piasku ogrzał swą laseczkę. Żaden biust mnie nie rozproszy już wtedy, mój Boże... Gdzieś na chwilę znikną ludzie, będę ja i morze. Mam nadzieję, że po polsku, choć się czasem o to boję, Spytam: "Czyje jesteś morze?" A ono powie: "Twoje dziadek, ciągle twoje!" Mam nadzieję, że po polsku, choć się czasem o to boję, Spytam: "Czyje jesteś morze?" A ono powie: "Twoje dziadek, ciągle twoje!"