Jego bogiem wiatr był zawsze, Gdy do niego dłonie żagli składał. Rzekłbyś pewnie: na wiatr rzuca słowa! Nie, on z bogiem gadał. Jego bogiem brzeg był zawsze, Gdy stęskniony na piach jego padał. Rzekłbyś pewnie: strach obleciał człeka. Nie, on z bogiem gadał. Jego bogiem dom był zawsze, Gdy wróciwszy do ścian twarz przykładał. Rzekłbyś pewnie: coś go trapić musi. Nie, on z bogiem gadał. I tak czcił trzech swych bogów, choć wiatr był wysoko, A brzeg gdzieś daleko, na którym dom stał. Lecz zapomniał żeglarz o tym czwartym bogu, Który był tuż obok i los w ręku miał. A tym bogiem? morze, tylko. Błąd swój pojął, gdy już w otchłań wpadał. Wołał, prosił, lecz bóg nie rozumiał. Czemu... Z nim nigdy nie gadał.