Świt jak świt Pijany wstrętem Przedłużenie nocy naćpanej pustką Odejdzie jak przyszedł, bez ognia i trąb W ciszy upadku Głośniejszej od bomb Lecz zanim odejdzie Spojrzę raz jeszcze Na truchło nadziei Nieświadome swej śmierci I z namaszczeniem splunę W twarz jej wyblakłą Bądź pozdrowiona dziwko, teraz i zawsze Naprzód donikąd! W górę sztandar zwątpienia Posłuchaj pieśni agonii Plugawej przepowiedni Tysiąc łabędzich śpiewów Z gardła milczącej śmierci Nowy rodzaj piekła, asfaltowy ogrójec Tu patrzy na mnie bóg, oczyma ruin Naprzód donikąd! W górę sztandar zwątpienia Z nicością w oczach i gniewem na ustach Niech żyje zatracenie! Trująca gorycz bytu Esencja prawdziwej wiary Jutro będzie jak wczoraj Lecz bledsze, zimniejsze Nic się nie zmieni, koniec bez końca Panteon próżni płonący ogniem szaleństwa Nowy rodzaj piekła, asfaltowy ogrójec Tu patrzy na mnie bóg, oczyma ruin