Zawsze chciałem mieć marynarkę ze sztruksu Czarną koszulę w niej wytarty kołnierz Podnosić ja w górę w geście buntu, bo w przydługim polo ponoć byłem jak chłopiec Miałem naście lat skóra sypnęła wąsem Enigmatyczna natura miała jeszcze czas by dojrzeć, czemu przywołuję ten portret? Bo to przydługie polo włożyłem na pierwszy koncert Pajęczyna synaps połączona ze słuchawkom w uchu Pierwszy tekst pisałem przy tym samym biurku Był tam patos abstrakcja i pycha, trzej muszkieterowie mojego języka Muzyka miała pomóc nam stąd uciec a moi kumple są wciąż w dupie Myślę o nich gdy DJ opala lufę, a ja płacę brakiem snu za swój sukces High Time pociąg przedział śpię na worku ciuchów Wracam jakbym zrobił sklep tyle łupów W życiu nie widziałem tylu oryginalnych metek Jechałem z parą spodni wracam wioząc dziesięć Potem było już tylko lepiej, Diamante Wear – bierz co tylko chcesz w sklepie Bonson – Bóg mi świadkiem że za pomoc zapłacę dług Step Records no i wszedłem w rój pszczół Przydługie polo blaknie od czasu, palce kumpli drętwieją od zimna I chodź widzimy się od czasu do czasu, o tym że u mnie jest dobrze czasem wstyd się przyznać Bo pamiętam jak muzyka miała pomóc nam stąd uciec A gorzka prawda że kumple wciąż są w dupie Myślę o nich gdy DJ opala lufę a ja podpisuję płyty płacąc za swój sukces