Stoimy nad przepaścią, która Jeszcze niedawno oddzielała nas Włosy na baczność, cierpnie skóra A nam się zdaje, ciągle mamy czas Balansujemy na krawędzi Przenosząc ciężar z palców stóp do pięt Żadne z nas nie wie, co tam będzie Biorę ostatni, ten przed skokiem wdech I skoczyć chcę naprawdę, chociaż boję się Ale uwodzi mnie nieznane i głębia przyzywa głębię Woła: leć Słońce liże łby ulicznych słupów W świetle tańczy każdy miasta muskuł Ty masz dla mnie uśmiech jubilera A ja szukam drogocennych kruszców Nigdy siebie takiej nie widziałam Zeskrobane wszystkie ostre łuski Odwołuję każde chłodne słowo Dziki mięsień się wyrywa z bluzki I skoczyć chcę naprawdę, chociaż boję się Ale uwodzi mnie nieznane i głębia przyzywa głębię Woła: leć