Czy chcesz - powiedz - ze mną skoczyć? Jeśli nie, idę na dach i zaraz wracam Przez całe życie podtrzymuję zwłoki Ból istnienia, nienawiść i katar Chroń kurwa królową, nie mnie Odcinaj żyły mi, przestanę być sobą Hotelowy sen, szampan, pęka łeb Idę rzygać, gramy, dzwońcie po pomoc Flesh w mordę, jeszcze parę zdjęć Liczę na atak epilepsji Stage diving i wynieście mnie Przystanek następny - śmietnik Zostaw na blacie napiwek i krew Wiem, że mógłbym tutaj zginąć Wyrzygałem jakąś dziwną ciecz A twoja twarz znowu stała się siną Podwójną na lodzie i śmietnik Zrzucę telewizor z Roosevelt Hotel W ramach buntu, chcę być królem subkultur Pomaluję sobie oczy i mnie splują jak ciotę Na zawszę zamknij mordę Nie ma na zawszę, bo jesteśmy tu chwilę Na zawsze cierpki kwas Nie wypali, bo ciągle żałowałem, że żyję Zasnę w losowym miejscu Przecież i tak nie ma dokąd wracać Zwiększ gramaturę stresu Zostanie po nas tylko jakiś plakat Nie podaję ręki Nie chcę znać waszych imion Pokolenie straceńców Wszyscy mają zginąć Mogę być kimś, ale co dalej Społeczeństwo i tak nie zrozumie Czas biegnie Autodestrukcja szarego mnie w tłumie Szofer narzeka na rzygi A ja chcę być twoim psem jak Iggy Pop Jak królowie heroiny Będąc homeless wciąż pielęgnuję wstręt do siebie i złość Pielęgnuję wstręt do siebie i złość Pielęgnuję wstręt do siebie i złość Pielęgnuję wstręt do siebie i złość Pielęgnuję wstręt do siebie i złość (Złość, złość, złość, złość, złość, złość) (Złość, złość, złość, złość, złość, złość) Na zawszę zamknij mordę Nie ma na zawszę, bo jesteśmy tu chwilę Na zawsze cierpki kwas Nie wypali, bo ciągle żałowałem, że żyję Autodestrukcja szarego mnie w tłumie Wszyscy mają zginąć