Zdrapywałem farbę z drzwi palcem na niejednych blokach Parę dni temu, kiedy nikt mnie nie kochał Byłem głośny na pokaz Zwykły kretyn (?) dziś bym nie ustał jak wtedy Miałem Twój kredyt woli w drzwiach starej Omegi Z dziurami po petach w fotelach I oprócz niej, która wciąż obok mnie siedzi Nic wtedy nie składało się tak dobrze jak teraz A Bóg uczył mnie strzelać w to wasze (?) Wasz własny Bóg, to dlatego wciąż jestem tu Czuje spokój prawdziwych słów Na rękach niosąc cud, własny cud stworzenia Cud, że nie wstaje już spity w hotelach W połowie sobą, w połowie słowa melanż Pięknie jak to wszystko wokół się zmienia Oprócz niej, która obok jest nawet teraz Wylatywałem z okien każdego z miast, czarnych ogrodów Paręnaście wdechów dymu od wschodu Na ślepo, bez sposobu na celność W układzie gwiazd gdzie tylko ty dawałaś pewność Niosłem chłód zwątpienia i ciemność do miejsc Gdzie nie stanął bym dzisiaj sam ze mną I miałem tylko jedno a chciałem świat na własność Na takich jak ja wtedy zawsze było tu za ciasno Miasto uwiło nam dziś miejsce na sny I miałem je obok Ciebie dobre jak wcześniej nikt, a Parę dni zajęło stać się im prawdą Parę dni temu a tak dawno, wiesz Znów zaciska mi gardło gdy chcę na głos to przyznać Spici na balkonach cięliśmy świty jak brzytwa Choć ciężko było wytrwać jakimś cudem jesteś Na końcu wiem, że poza tym nie chciałem więcej