Nie jest ważne to, jaki dzisiaj jest dzień Z pamięci odmawiasz treść, różaniec z najcięższych łez Betonowa mgła, szara szaruga szura butami o krawędź dnia Jesteśmy chorzy na kicz, dezinformacyjny syf Na kłamstwa wieczne jak mit, na krzywo wrośnięty krzyż Nieudolny byt, zamknięte szlaki na szczyt Wszystko zamienia się w nic Patrzę jak sobie piją herbatę z kokainą Jak z nosa leci im śnieg Słyszę jak dzwony biją i jak znów święta idą W tłoku spoconych serc ♪ Zwęglonej zimy smród wywlókł mnie z mieszkania Na rozstaje ślepych dróg, wytarłem z kurtki swojej brud Po drodze księżyc grał mi pieśń O tym czego nie dam rady sam już nieść Często opieram się o już gasnący mój cień Zaciskam dłonie w pięść i Ciebie też trzymam część Myśli skraplają się w pot, sierpem o sеrce, o młot Zawsze tu będę o krok Patrzę jak sobie piją hеrbatę z kokainą Jak z nosa leci im śnieg Słyszę jak dzwony biją i jak znów święta idą W tłoku spoconych serc ♪ Jesteśmy jak kwaśny deszcz, wsiąkamy w zatrutą pleśń Biegniemy tam, gdzie jest ból, gdzie samotności jest tłum Zostawiam łóżko za dnia niepościelone jak ja Zabieram to co się da Już tłuszczem skleił się mrok, stary olej i pot Szukamy tajemnych przejść w duszach umarłych już miejsc Betonowa mgła, szara szaruga szura butami o krawędź dnia I niech się żmije wiją na szyi serpentyną Jak pełza spłoszony deszcz Tam jedzą i się ślinią, kebaba z pępowiną resztek śmieci i łez Patrzę jak sobie piją herbatę z kokainą Jak z nosa leci im śnieg Słyszę jak dzwony biją i jak znów święta idą W tłoku spoconych serc